Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

INFORMACJE
Nie żyje burmistrz MAREK ŻYLIŃSKI
Czarna seria zatruć dzieci
Zły dotyk pana nauczyciela wuefu
Alkoholu nie kupisz nocą
Silna kobieta z talentem
Znowu podwyżka za wywóz śmieci
Nowa sekretarz miasta Iławy
Hulajnogi blokują miasto
Kto wreszcie zlikwiduje szlabany?
Kolejna porodówka zlikwidowana
Szef zapłaci za zmarłego pracownika
Koniec ery Adama Żylińskiego
Zabił ją narkotyk
Odeszła legenda sportu
Nie żyje Aleksandra Zecha
Iga Świątek i Agnieszka Radwańska polubiły Iławę
Droższe bilety autobusów miejskich
Czy ktoś kradnie nawet woreczki na psie kupy?
Paszport wyrobisz w Iławie!
Czy przewodniczący Brzozowski straci mandat?
Więcej...

INFORMACJE

2004-01-25

Kochała cię, życie...


Obchodziłaby swoje 12 urodziny. Niestety nie było jej dane zdmuchnąć świeczek na urodzinowym torcie. Otoczona miłością walczyła z chorobą od urodzenia. W ciszy, przy boku ukochanej matki zasnęła na zawsze w szpitalnym pokoju. W sterylnych ścianach, które były jej drugim domem. Dziś jest w sercu najbliższych. Tam też pozostanie na wieki. Ania kochała muzykę i śpiew. Kochała życie...

NARODZINY W BÓLU

W zimny dzień 11 stycznia 1992 roku na iławskiej porodówce przyszła na świat Ania Dzikowska. Urodziła się jako wcześniak z ósmego miesiąca ciąży. Poród był bardzo ciężki – kleszczowy. Przez te osiem miesięcy, kiedy dziewczynka była jeszcze w łonie matki, nic nie wskazywało na to, że może być coś nie tak, że dziewczynka urodzi się chora.

W kilkanaście godzin po porodzie maleńka Ania została przewieziona do Olsztyna. Lekarze orzekli porażenie mózgowe. Potem, po lekach, które poprawiły manualność dziewczynki, doszła jeszcze padaczka i stany lękowe. Matka jednak nie poddawała się.

Zaraz po urodzeniu Ania była podłączona pod respirator, nie umiała ssać matczynej piersi. Karmiono ją sondą. Bardzo wolno przybierała na wadze. Pierwsze miesiące życia spędziła w szpitalnych salach. Zawsze obecni byli przy niej rodzice.

– Karmiłam ją łyżeczką, bo nie umiała pić z butelki – mówi pani Danuta, matka Ani. – Wcześniej miała podłączoną sondę, przez którą ją karmiliśmy. Początki były bardzo ciężkie, diagnoza i przywyknięcie do tego, że w domu jest dziecko z porażeniem mózgowym. Ciągłe ćwiczenia, rehabilitacje i odwiedzanie lekarzy. Metodą prób i błędów nauczyłam się wraz z Anią ćwiczyć metodą Vojta. Ona bardzo chętnie ze mną współpracowała. Potem tak samo z rehabilitantką.

ANIA IDZIE DO SZKOŁY

Mama i tata zdecydowali, że Ania pójdzie do przedszkola integracyjnego. Ranny posiłek to prawdziwe wyzwanie dla całej rodziny. Karmienie trwało zawsze ponad godzinę. Potem leki i ubieranie, ale nie poddawali się. Ania musiała mieć kontakt z dziećmi. Choć pobyt w przedszkolu to tylko takie odwiedziny – było warto, by przez małą godzinkę tam być.

– Szliśmy do przedszkola z uśmiechem na twarzy – wspomina Danuta. – Choć byłyśmy tam nieraz tylko godzinkę i tak było warto. Wracałyśmy szczęśliwe do domu. Z zegarkiem w ręku trzeba było Ani podawać leki, po których musiała zawsze odpoczywać.

Ania przez kilka godzin w południe spała. To dodawało jej siły i witalności.

Gdy skończyła siedem lat, poszła do szkoły. Najpierw brała udział w lekcjach razem z całą klasą. Niestety na dłuższą metę prowadzenie Ani do szkoły nie zdawało egzaminu. Rodzice wyrazili chęć, by ich córeczka miała indywidualny tok nauczania.

– Do domu przychodziła nauczycielka – mówi matka. – To była kochana osoba. Ania bardzo ją lubiła i na samą myśl, że dziś przychodzi jej pani, była szczęśliwa. Nie umiała czytać, pisać i mówić. Uwielbiała rysować, oglądać obrazki, zdjęcia i teatrzyki. Dla niej liczenie, cyfry były abstrakcją. Jednak kochała się uczyć. A najbardziej kochała muzykę i piosenki.

Była zawsze tam, gdzie było wesoło. Jednak nie zawsze mogła być z przyjaciółmi i najbliższymi.

SZPITAL: DRUGI DOM

Ania była podatna na wszelkie infekcje. Jak mówi matka – ktoś kichnął kilometr dalej, Ania już miała zapalenie płuc. Ta przypadłość była w jej przypadku najgorsza. Najbardziej ją też wyczerpywała. Każdego roku z końcem zimy chorowała na zapalenie płuc. To zawsze łączyło się z długotrwałym pobytem w szpitalu, nawet do kilku miesięcy. Wówczas matka sypiała przy córce na materacu, na podłodze.

– Musieliśmy bardzo uważać, by Ania nie przebywała wśród ludzi, którzy mieli jakieś infekcje górnych dróg oddechowych – ze łzami w oczach mówi matka. – Cały czas trzeba było także być przy Ani. Dlaczego? Nie mogłam za żadne skarby dopuścić, by płakała. Wtedy poluzowywały się jej śluzówki i córka nie radziła sobie z połykaniem śliny ze względu na chorobę – uszkodzenie nerwu przełyku. Strasznie się wówczas dusiła.

Matka nie chciała nigdy cierpień dziecka. Ania była zawsze w centrum uwagi. Ciągle obserwowana przez najbliższych, w dzień i w nocy. Z minuty na minutę zmiana jej nastroju musiała być od razu wychwytywana. A to z bajki o kaczątku momentalnie trzeba było przełączyć na „Bajeczki Jedyneczki” lub podać inną książkę, bo ta się już znudziła. Jej humory najbliżsi poznawali po mimice twarzy.

Ania bardzo lubiła towarzystwo koleżanek. Miała ukochane ciocie i wujków. Oglądanie zdjęć było także jej ulubionym zajęciem.

NAZWALI NAS SZTYWNIAKAMI

Choroba Ani nie pozwoliła rodzicom obcować wśród znajomych. Powoli odcinali się od nich przyjaciele i koledzy. Pozostali tylko ci wytrwali, którzy dzielili z nimi troski i smutki, a także ci, którzy rozumieli chorobę Ani i problemy, jakie ona niosła za sobą.

– Nie rozumieli nas – mówi pani Danuta. – Uważali nas za sztywniaków. Dziwili się, że nie chcemy nigdzie wychodzić, że wciąż siedzimy w domu. A jak inaczej mieliśmy żyć? Całe nasze życie to Ania. Z zegarkiem w ręku, co do minuty mieliśmy wszystko ułożone. Znajomi nie wpadali do nas, bo uważali, że nie trafią na dobry moment. Mówili czasami, że nie mogą, bo mają katar albo że przeszkadzają nam – tak się tłumaczyli. Ania lubiła gości i my także, ale ci nie mogli zrozumieć, że jeśli przyjdą do nas, to my nie „odstawimy” córki i nie będziemy tylko dla nich.

Pani Danuta, mówiąc to, bardzo się rozpłakała. Nie mogła zrozumieć, że ktoś nie pojmuje tego, ile dla niej znaczy jej dziecko – jedyne dziecko, które wymagało nadzwyczajnej opieki.

NOWY DOM Z MYŚLĄ O ANI

Cała rodzina razem z babcią Ani mieszkała w czteropokojowym mieszkaniu w bloku na Starym Mieście. Choć to duże mieszkanie, nie było łatwo poruszać się w nim Ani na wózku. Marzyło się im wszystkim mieszkanie bez barier i progów, w którym Ania miałaby swoją salę do rehabilitacji i... udało się! Dzięki ówczesnym władzom miasta, które w ramach przetargu za przysłowiową złotówkę sprzedały działkę pod budowę domu.
Dzikowscy skorzystali z propozycji i wybudowali własny dom. Wraz z nimi skorzystała z tej pomocy jeszcze jedna rodzina – obecni sąsiedzi z 18-letnim synem na wózku. Przeznaczono wtedy cztery takie działki dla rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi, ale tylko te dwie podjęły wyzwanie.

Od pięciu lat mieszkają w wymarzonym domu. Bez barier, z salą rehabilitacyjną dla córki.

Dziś sala ta jest pusta. Tak samo pusty jest dom. Bez uśmiechu Ani, bez jej wesołych śpiewów.

– Cały dom był budowany z myślą o Ani – w płaczu wyznaje matka. – Żadnych progów. Obok sala gimnastyczna, specjalna wanna z hydromasażem. Niestety, nie nacieszyło się moje ukochane serduszko tym domem.

LUDZIE GORSI OD WILKA

Gdy rodzice Ani podejmując walkę o przetrwanie i życie dziecka, zetknęli się z wielką nietolerancją i ludzką zawiścią. Poprzez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci założono Ani konto, które pozwoliło na skorzystanie ze sprzętu rehabilitacyjnego i pomocy, jaką niosło towarzystwo. Za plecami rodziców znalazło się kilku „życzliwych”, którzy wytykali im takie postępowanie. Masa ludzi i znajomych nie dorosła do tej sytuacji.

– Pracuję w urzędzie skarbowym – wyjaśnia pan Mirek, tata Ani. – Żona zgłosiła się do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, by pomóc córce. Nie mogłem jej tego zabronić. Z jednej zbiórki pieniężnej zakupiliśmy lek z grasicy – hormon, który bardzo pomógł Ani. Mnie posądzano o różne łapówki, o wykorzystywanie dla celów prywatnych swego stanowiska. Wykrzykiwano nam, że jesteśmy niemoralni i nieetyczni, bo zbieramy dla córki pieniądze. Sprzęt kosztuje dużo, nawet tyle, co dobrej marki samochód. Nawet dziś jeszcze, kiedy Ania nie żyje, ludzie patrzą na mnie krzywym okiem. Za co? Za to, że ratowałem córkę i pragnąłem jej szczęścia, by żyła?!

Solą w oku była także niektórym budowa domu.

Wiele osób i znajomych rodziny jednak było przy Ani. Wielu z nich organizowało zbiórki pieniędzy w swych zakładach pracy. Leki, odżywki, rehabilitacje, obuwie, pieluszki i środki pielęgnacyjne kosztowały wszak majątek. Ci ludzie mogą z pewnością cały czas liczyć na szacunek rodziców.

ODESZŁA

Ania znów zachorowała. Znów odezwały się płuca. Przez jakiś czas leżała w iławskim szpitalu, potem trafiła do Olsztyna. Leżała tam dwa tygodnie, gdzie w rezultacie przeniesiono ją na oddział zakaźny. W szpitalu była łącznie dwa miesiące.

Obok niej leżał także chłopiec z porażeniem mózgowym, który zmarł tego samego dnia, co ona.

– Tego dnia uzgodniliśmy z panią doktor, że Ania, jak dojdzie do siebie, pojedzie do Rabki, do sanatorium – mówi z żalem matka. – Była bardzo słaba i krwawiła z powodu wrzodów układu pokarmowego. Jednak nic nie wskazywało na to, że może się coś strasznego wydarzyć. To był czwartek, tydzień przed wigilią Bożego Narodzenia. Około 19:00 do pokoju weszła pielęgniarka i pobrała krew do badań, które miały być zrobione następnego dnia. Ania rozmawiała jeszcze telefonicznie z mężem, uśmiechała się...

W tym momencie nastąpiła cisza. Matka rozpłakała się, nie mówiła nic przez chwilę. Ta cisza była straszna. Po chwili uniosła spłakane, smutne powieki, spojrzała na mnie i powiedziała: – To trwało sekundę. Wszyscy byliśmy w szoku, cały personel szpitala, że Anka nie żyje...

Dziewczynka zmarła w czwartek, 18 grudnia 2003 roku. Na pogrzebie było wielu znajomych Ani – koleżanek i kolegów, którzy ją rozumieli i często się z nią bawili.

ŻYJE WŚRÓD NAS I INNYCH DZIECI

Krótko po śmierci córki państwo Dzikowscy odwiedzili dzieci w Domu Pomocy Społecznej w Suszu. Im właśnie przekazali sprzęt rehabilitacyjny, zabawki, książki i ubrania po Ani. Znają ich cierpienie i ból. Wiedzą, co jest im potrzebne i to ofiarowali.
– Ania miała to szczęście, że urodziła się w naszej rodzinie – dodaje pan Mirek. – Jej choroba nauczyła nas, że w pewnym momencie trzeba się liczyć z tym, że albo dziecko umrze, albo trzeba je oddać. Fakt, niektórzy rodzice z wygody oddają dziecko do domu opieki. My podjęliśmy ten trud sami. Ania urodziła się chora, o to postarali się lekarze, którzy zlekceważyli poród. Wokół całej dokumentacji porodowej jest wiele niejasności. Olsztyńscy lekarze od razu powiedzieli, że choroba Ani jest wynikiem zaniedbania lekarskiego.

Rodzice już dziś zapowiedzieli, że będą robić wszystko, by pomóc tym dzieciakom. Otworzą dla nich swoje serca i będą zawsze służyć pomocą.

Anka zostanie zawsze w ich sercach. Zawsze będzie obecna. Pani Danuta ma zamiar zacząć studiować, by pomagać chorym dzieciom w specjalistyczny i profesjonalny sposób. 12 lat spędziła z Anią, jedyną ukochaną córką, która nauczyła ją wiele. Ona i jej mąż wiedzą, że te lata dały im to, czego nie otrzymali inni rodzice. I tym właśnie chcą teraz dzielić się z innymi.

JOANNA MAJEWSKA

  2004-01-25  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
107057605



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.