Andrzej Kleina: Nie mogę się wstrzelić
Kiedy naczelny Kuriera Jarosław Synowiec umówił mnie na rozmowę z wiceburmistrzem Lubawy Stanisławem Kieruzelem, ucieszyłem się bardzo. Poznałem wcześniej pana Stanisława i wiedziałem, że jest człowiekiem interesującym. Wrodzony mój optymizm odsuwały mgliście pojawiające się myśli fatalistyczne, że nici z rozmowy tej wyjdą niemałe.
Wszak Stanisław Kieruzel podległy jest burmistrzowi Edmundowi Standarze, a ten zapewne obrazi się, że go Kurier zlekceważył i na plan pierwszy zastępcę wybrał. Krótko mówiąc, moja udręczona psychika, kolejną poniosła porażkę.
Stanisław Kieruzel rzeczywiście zrezygnował z rozmowy, kiedy już w jego gabinecie byłem. No cóż, nawet urzędnik magistratu ma prawo zapomnieć, że służbę pełni wobec podatników, nawet tak złych jak ja... Chociaż, co ja się tu wymądrzam, wszak Standara go do roboty powołał, a ja, frajer, rozmową z nim chciałem mu posadą zatrząść...
Pytań kilka miałem. Z podchwytliwych wszakże zrezygnowałem, ażeby pana Stanisława w trudnej i stresującej sytuacji nie stawiać. Chciałem zapytać jedynie czy z pływaniem mój delikwent sobie radzi, bo – mając taką sylwetkę – niechybnie na basen do Brodnicy albo innego Kwidzyna jeździ. A skąd to pływanie, zapyta czytelnik dociekliwy jakiś. Ano stąd, że zarówno Iława, jak i Lubawa, wręcz na wyścigi basen fundnąć sobie zamierzyły. Rano w Iławie więc pan Stanisław na czczo popływa, a po fajrancie w Lubawie wziąć kąpiele zmuszony będzie orzeźwiające (nie mylić z trzeźwiącymi), kiedy „po ciężkim dniu, gorący piasek w oczach ma”. Niewykluczone, że po takim treningu w pływackich mistrzostwach Polski burmistrzów będzie mógł pan Stanisław zastąpić skutecznie burmistrza Standarę.
Felietony pisać zdecydowanie jest łatwiej niż wywiady przeprowadzać. I powymądrzać się można. A to niezwykle ważne! Naszpikować tekst można cytatami z Bergsona, Kierkegaarda, Heideggera, Jaspersa, Junga, Levi Straussa. Nie należy powoływać się na Freuda czy Kotarbińskiego, ani libido. Niemodne! Poopowiadać można o archetypach, strukturalizmie, zagadkach bytu i nicości. Oponenta zawsze można skasować, stwierdzając: „Świnia wszystko oświni” i dodać niedbale: „Tako rzecze Zaratustra” (strona 241)... Albo „istnienie ludzkie to byt dla śmierci” (Heidegger, bez strony i tytułu). A wywiad, niech to kule biją...
Kiedyś główny redaktor, chcąc chyba sprawdzić moje możliwości improwizacyjne, dał mi zadanie przeprowadzenia rozmowy kontrolowanej. Musi pan pójść do knajpy – powiedział. Pozna go pan po tym, że pije pepsi przez słomkę i patrzy przed siebie. Poszedłem więc do knajpy. Popołudnie, osób niewiele. Nie można było nie zauważyć faceta pijącego pepsi przez słomkę i patrzącego w dal.
Przedstawiłem się, przeprosiłem, że przeszkadzam i poprosiłem o wywiad. Odpowiedział niedbale: „Proszę”. „Słyszałem, że robi pan w drewnie?”. „Robię”. „Mówiono mi, że robi pan na Zachód”. „Też robię”. „Czy lubi pan seks?” (chciałem gościa trochę podkręcić). „Lubię”. „Jak bardzo?”. „Bardzo”. „A tak coś więcej?”. „Też lubię”. „A co pan sądzi o kompleksie Edypa”. „Edyta też fajna”. „Czy moglibyśmy się spotkać jutro i dokończyć rozmowę? Obowiązki inne mnie teraz wzywają” (i włączyłem dzwonek budzika, który w kieszeni miałem, że to niby alarmowa komórka). „Moglibyśmy. Ale specjalnie to pan rozmowny nie jesteś. Jutro pływam tratwą. Proszę się lepiej przygotować”.
Wracając do domu zastanawiałem się, czy ważny redaktor wystawił mi takiego gościa, żeby mi dokuczyć, czy miałem tylko pecha i trafiłem na niemotę, który nie pozwolił mi rozwinąć skrzydeł? Krótko mówiąc nie jestem wybredny i niewiele mam zasad i muszę je skrupulatnie przestrzegać. Bezwzględnie rozmów należy unikać z ludźmi, których miałkość intelektualna cechuje, bądź prymitywna wrzaskliwość.
O ile mniej stresująco jest pisać felieton... Gdzie nie rzucić beretem, tam temat. I powymądrzać się można. I stwierdzić, że oponent na takiego wygląda, co w łóżku się moczy (bo w trakcie rozmowy powiedziawszy coś takiego – w beret można natychmiast zarobić).
Bardzo późno zacząłem pisanie. Ocierając się mocno o uniwersytet trzeciego wieku. Chociaż, jako atawistyczny optymista, traktuję to jako zaletę. Niezwykłą! Mam bowiem szansę niemałą nie zostać zniszczony przez rutynę i wypalenie zawodowe. Bo co gazetę otworzę, to albo teczki, albo i jeszcze coś dziwniejszego. Chociaż martwię się własną produkcją masowo żurnalistyczną! Bo nie da się ukryć, produkuję jak młoda królica rasy białej nowozelandzkiej. Aż hamować musi mnie naczelny.
Gorzej zdecydowanie niestety jest z jakością. Ale jako niespełniony materialista dialektyczny, czy też dialektyk materialistyczny, wierzę (chociaż, cholera, czy materialista może wierzyć?), że moja godzina wybije. Godzina przejścia ilości w jakość.
„Pisanie o lubawskim burmistrzu Edmundzie Standarze nie jest zajęciem ani inspirującym, ani rozwijającym” – powiedziałem głosem zbolałym Stachowi. „To dlaczego piszesz?” – Stachu cichym też zapytał głosem, jakby się bał, że ktoś nas nagrywa. „Tak mi wróżka Frania z fusów wywróżyła, że będę o nim pisał! Nie chciałbym jej przeto na frustrację narażać i lustrację wszechstronną, że nierzetelny warsztat pracy prezentuje”.
A tak w ogóle, to co to się porobiło! Faceci biorą się za... kobiety. Byłoby to normalne, gdyby brali się za normalne kobiety. Ale oni biorą się za rzeczniczki. Jakubowska trafiona – zatopiona. Przez męża nieudacznika. Niezabitowska trafiona – zatopiona. Też przez jakiegoś kretyna Nowaka. Pozostała do odstrzelenia i zatopienia Wachowicz. Ale pewno ten główny strażak Kargul, czy Pawlak raczej – dobrze ją gdzieś na wsi ukrył.
Burmistrz Iławy Jarosław Maśkiewicz trafił Bernadettę Hordejuk, ale jej nie zatopił. Widocznie właściwe koło ratunkowe posiadała, skoro spływem po rzece Drwęcy aż w Nowym Mieście wypłynęła, wcale nawet nie przeziębiona. Takiej Aleksandry Skubij nie trafią – sama wypłynie, bliżej wyborów. Tak mówią „Tańczący Iławianie”.
„Nie zgadzam się z tym, co się dzieje, ale nie mogę się wstrzelić. Chciałbym się jeszcze włączyć, coś zrobić, a nie widzę dla siebie miejsca, więc chyba będę tak marniał i marniał” – mówił doktor honoris causa Lech Wałęsa. A może by go Włodkowic przytulił, zapewne dodatkowy doktor by się przydał. A i na ryby może by go Spławik Wyszyński zaprosił? Bo jeszcze chłop naprawdę nam zmarnieje, kiedy tak wstrzelić się nie może.
Com napisał, napisałem...
Andrzej Kleina